TU MAMY WSZYSTKO
„Rolniczy Puls” gościł w Łozach w gminie Żagań u delegata Żagańskiej Rady Powiatowej, Pana Adama Kowalika. Pan Adam wraz z żoną Kamilą są młodymi gospodarzami, pełnymi pomysłów i zapału do ich realizacji. Jak sami mówią: „będziemy pracować póki sił starczy, póki zdrowie będzie”.
Proszę opowiedzieć historię gospodarstwa.
Grunty, na których znajduje się moje gospodarstwo to grunty osiedleńcze. Mój dziadek, który podczas II Wojny Światowej w czasie walk doszedł aż do Berlina, postanowił tu zostać i jak każdy osiedleniec otrzymał dom i parę hektarów. Pomału zwiększał areał; istniała wtedy możliwość nabywania ziemi przy spełnieniu narzuconego przez gminę wymogu – posiadania następcy. Był nim mój ojciec. W latach 70-80-tych gospodarstwo jako jedyne – oprócz PGR-ów posiadało kombajn, najpierw Vistule, potem nowego Bizona i obsługiwało wszystkich okolicznych rolników. Pod koniec lat 80-tych właścicielem gospodarstwa został mój tata. To był trudny okres; wielu rolników zdało ziemię na rzecz państwa w zamian za rentę. Mój ojciec tego nie zrobił, a nasze pola były jednymi z niewielu, które były uprawiane. Mówił: „jeśli im się opłaca kupować ziemię to mnie się opłaca ją trzymać.” Cały czas miał nadzieję , że nadejdą zmiany na lepsze. Dbał o ziemię i przynajmniej raz w roku kosił, tak by w każdej chwili móc wrócić do jej uprawy. Zmiany na lepsze nadeszły wraz z Unią Europejską. Tata cały czas zwiększał powierzchnię upraw, głównie licząc na dopłaty, gdyż szkody łowieckie powodowały bardzo niskie plony. W 2008 roku nagle zmarł. Po jego śmierci zrezygnowałem z pracy – pracowałem na pełnym etacie jako operator ciężkiego sprzętu w firmie budowlanej. Od dziecka pomagałem rodzicom w gospodarstwie i choć nie mam wykształcenia rolniczego, mam pojęcie w tym temacie. Po wielu perturbacjach i konfliktach z rodziną z powodu nieuregulowanych kwestii majątkowych, w 2012 roku zostałem właścicielem gospodarstwa. Do tego czasu miałem zamkniętą drogę do korzystania ze środków pomocowych, np. programu Młody Rolnik. Tak naprawdę to dopiero zaczynam stawiać gospodarstwo na nogi. Od dawna nie było modernizowane, wszystko wymaga remontu. Ostatnie większe maszyny zakupił jeszcze mój ojciec w latach 80-90-tych. Dużym plusem jest to, że jestem po szkole mechanicznej i wszystkie naprawy wykonuję sam, dodatkowo bardzo to lubię.
Jaki w tej chwili jest areał gospodarstwa? Czy ma Pan w planie jego powiększenie?
W tej chwili posiadam 46 ha, w tym 7 ha dzierżawię od osób prywatnych. Chciałbym ziemi dokupić, ale jej ceny są zbyt wysokie – ok. 30-35 tys. za ha. Za mojego życia zakup tak drogiej ziemi się nie zwróci.
Jaka jest struktura zasiewów i bonitacja gleb?
Przede wszystkim jest to kukurydza 19 ha i pszenica 5,80 ha. Jako płodozmian, po kukurydzy sieję żyto i pszenicę, 11 ha to użytki zielone. Trochę owsa i jęczmienia dla zwierząt, głównie koni. Na swój użytek – ziemniaki. Posiadam ziemię od tej najlepszej IIIa, jaka jest na terenie gminy do VIz. Ta lepsza występuje bliżej rzeki, na szczęście tylko jedno pole mam narażone na podtopienia, ale to zdarza się rzadko.
Jak obecnie wygląda park maszynowy?
Są to dwa Ursusy 912 i C360, kombajn BIZON, agregat uprawowo siewny, siewnik do kukurydzy, kosiarka, zgrabiarka, a także wszelki sprzęt potrzebny do prowadzenia upraw. Prace rolnicze wykonuje Pan sam czy jest ktoś do pomocy?
Wszystkie prace wykonuję sam. W naszej wiosce nie ma rolników, mogę jedynie liczyć na drobną pomoc sąsiedzką. Większość tutejszych ludzi pracuje w wojsku, nawet wiele kobiet. Jestem swego rodzaju „odmieńcem”. Na szczęście żona bardzo lubi wieś i prace w gospodarstwie.
Okolica lasów zapewne sprzyja powstawaniu szkód łowieckich?
Tak. Jeszcze prowadząc gospodarstwo z mamą i uprawiając 20 ha, niewiele plonów byłem w stanie zebrać. Maksymalnie było to 5-6 ton zboża, bardzo złej jakości. Powodem były cały czas pojawiające się szkody łowieckie. Do dnia dzisiejszego mam nieuregulowane sprawy w sądzie z kołem łowieckim. W momencie kiedy zostałem gospodarzem jako główny kierunek obrałem uprawę kukurydzy, siejąc jej na pierwszy rzut 10 ha. Zaryzykowałem. Akurat ceny kukurydzy były bardzo atrakcyjne. Dzięki pomocy Izby, koła łowieckie pomału zmieniały swoje nastawienie, zaczęły zabezpieczać pola, stawiać ogrodzenia. Pojawiły się plony, a cały efekt mojej pracy, nawożenie, opryski w końcu był widoczny, również w postaci napływającej gotówki. Dzięki temu powymieniałem część podstawowego sprzętu, jak np. kosiarkę, opryskiwacz.
Wiele spraw zaczęło się zmieniać kiedy zostałem delegatem LIR. Uznałem, że skoro ja sam ciągle borykam się ze szkodami łowieckimi, wiem z czym się to wiąże, jakie jest podejście myśliwych oraz, że wielu rolników nie ma pojęcia o obowiązującym prawie łowieckim, jako delegat LIR muszę głównie zająć się tym tematem.
Często biorę udział podczas szacowań, ludzie już mnie znają i polecają sobie nawzajem. Nawet do sąsiednich gmin jeździłem. Zawsze to moje uczestnictwo okazuje się być pomocne.
Kiedy zacząłem brać udział w szacowaniach jako delegat izby, mówić poszkodowanym rolnikom jakie mają prawa, o tym jak mogą postąpić w danej sprawie, o wszystkich formalnościach, których należy pilnować, by koło nie znalazło przyczyny do odstąpienia od wypłaty odszkodowania, to nawet w Gminie zauważono. Nie pamiętam bym w całej kadencji odmówił komuś udziału w szacowaniu.
Niestety raz wypracowana współpraca z kołem nie jest czymś stałym i dużo zależy od zmieniającej się w jego strukturach władzy. Jak tylko zmienia się zarząd zmienia się podejście. Ja nie jestem osobą konfliktową, kiedy obie strony potrafią trochę „odpuścić” i wykazać dobrą wolę, to można dojść do porozumienia. Zawsze staram się sprawę załatwić polubownie. Niestety w tej chwili znów mam konfliktową sytuację, która kto wie czy nie będzie miała finału w sądzie. Wystąpiły szkody w uprawie ogrodzonej przez koło łowieckie, które tym samym twierdzi, że teren ten został wykluczony z jego obwodu i całą odpowiedzialność przenosi na Urząd Marszałkowski. Mimo negatywnej odpowiedzi UM w tej sprawie, koło łowieckie dalej uważa, iż nie ponosi odpowiedzialności za szkody. A one powstają, bo użyta do grodzenia siatka pochodzi z rozbiórek, z likwidacji leśnych szkółek. Jest słaba, zniszczona, zwierzęta nie mają żadnych problemów z jej pokonaniem, jest przez nie porozrywana. Tylko początkowo, kiedy do pierwszych grodzeń użyto nowych siatek, szkody były minimalne. Czekam jeszcze jak sytuacja będzie wyglądała w tym roku, ale obawiam się, że nie pozostanie mi nic innego jak droga sądowa.
Specyfiką mojego gospodarstwa jest to, że większość pól to pola śródleśne, w wielu kawałkach, a to dodatkowo utrudnia ich zabezpieczanie przed dziką zwierzyną. Wiem, że najlepszą metodą zapobiegania szkodom jest współpraca z kołami, dlatego też już jesienią pisemnie informuję o planowanych zasiewach, szczególnie tych najbardziej narażonych.
A szkody przez bobry?
Tylko na łąkach, przy których jest dużo zaniedbanych rowów melioracyjnych. Chciałem się podjąć ich wyczyszczenia, ale w Starostwie otrzymałem pozwolenie na uporządkowanie tylko tych leżących przy moich gruntach. Wiadomo, żeby to miało sens rów musi być drożny na całej długości.
Poleca Pan działalność w Izbie?
Tak, oczywiście. Izba stwarza możliwość podzielenia się doświadczeniami m.in. podczas spotkań rady powiatowej. Jest okazja do wypowiedzenia swojego zdania i z tego co zaobserwowałem nasze działania są dostrzegane zarówno przez rolników jak też przez urzędy, koła łowieckie…
Dobrze, że istnieje Izba Rolnicza, ubolewam jednak, że jej możliwości w wielu kwestiach są niewielkie. Często jej głos jest lekceważony, jak np. teraz podczas powstawania ustawy Prawo Łowieckie. Ja sam spotkałem się z sytuacją, kiedy jako przedstawiciel Izby byłem wypraszany z udziału w szacowaniu. Oczywiście bezskutecznie. Wiele spraw z kołami łowieckimi udało się załatwić, ale jeszcze dużo jest do zrobienia. I wcale nie chcę, by Izba była stronnicza, jeżeli rolnik nie ma racji, należy mu to uzmysłowić. Ma być sprawiedliwie, zgodnie z obowiązującym prawem, które choć posiada wiele luk, to istnieje.
A inne funkcje społeczne?
Jestem członkiem Związku Zawodowego Centrum Narodowego Młodych Rolników.
Czy prowadzi Pan jeszcze jakąś inną działalność niż rolnicza?
Niedawno zgłosiłem działalność w postaci prowadzenia usług rolniczych, przede wszystkim z nastawieniem na uprawę poletek śródleśnych jako usługę dla kół łowieckich. Żeby zwierzyna miała gdzie bytować, żerować, zmniejszając tym samym jej występowanie na polach uprawnych. To są wymogi nadleśnictw, które kontrolują czy takie pola przez koła łowieckie są uprawiane. Jestem już po wstępnych rozmowach.
Jakie inwestycje ma Pan w planach?
Przede wszystkim moim marzeniem jest rozwinąć gospodarstwo w kierunku agroturystycznym. Sprzyja ku temu ładna okolica, dużo terenów zielonych, bliskość rzeki Kwisy. To jest teren Borów Dolnośląskich, Natury 2000, występuje wiele gatunków zwierząt chronionych, które można podziwiać w ich środowisku naturalnym, jak np. gągoły. Dodatkowo naszą pasją są konie, żona prowadzi szkółkę jeździecką. Chcielibyśmy także organizować imprezy plenerowe dla szkół, kolonii, choć nastawiamy się na różnych turystów; obecnie mamy już zarejestrowane pole namiotowe.
Oczywiście również modernizacja gospodarstwa, m.in. budowa hali, zakup nowszego sprzętu.
W miarę możliwości będę dążył do unowocześnienia technologii, by wykonywane prace szły sprawniej i szybciej.
Planów jest dużo, niestety w portfelu mało. Zobaczymy ile z naszych pomysłów uda się zrealizować, póki mamy zapał i zdrowie, to będziemy dążyć do celu.
Ile koni jest w tej chwili?
W tej chwili, razem z młodym źrebakiem jest ich 10. Są to koniki polskie, jeden wielkopolski, dwie „haflingerki” …
Jest zainteresowanie tą formą spędzania wolnego czasu, podczas jazdy konnej?
Jesteśmy na etapie badania rynku, ale już widzimy, że jest zainteresowanie, szczególnie nauką jazdy konnej. Mimo, iż nigdzie się nie ogłaszaliśmy to bywały u nas dzieci z Żagania, Tomaszowa, choć wiemy, że bliżej tych miejscowości też są szkółki. Tu jednak przyciąga ładna okolica, dużo zieleni, cisza, spokój, rzeka. W przyszłości liczymy na zainteresowanie. Dotychczas każdy kto tu przyjeżdżał był zachwycony otoczeniem, padały porównania do Mazur. Gdy był tworzony szlak konny, zgłosiłem się o poprowadzenie do nas tzw. dojazdówki. Bez zapowiedzi można tu przyjechać, odpocząć, napoić i nakarmić konie, póki nie stworzymy bazy noclegowej – przespać na sianie. Dodatkowo żeby zwiększyć atrakcyjność miejsca zakupiliśmy ptactwo ozdobne: kury, pawie. Myślimy jeszcze o innych zwierzętach pod kątem dzieci, ale to wszystko z czasem.
Już wiem, że Państwa pasją są konie, a czy istnieją jakieś inne zainteresowania realizowane w wolnym czasie? Jest czas na odpoczynek?
Głównie w niedzielę, choć i ona odpada jak są żniwa. Staram się jednak ten dzień spędzać z rodziną, robimy ognisko, jeździmy konno, chodzimy na spacery do lasu… Lubię także wędkować, a żony dodatkowe hobby to decoupage. Bardzo lubimy to nasze „miejsce na ziemi” i szczerze mówiąc, nie tęskni nam się żeby gdzieś wyjeżdżać. Wolimy odpoczywać u siebie, wszystko mamy na miejscu, nam tu jest jak w raju.
Widzę, że praca w gospodarstwie daje Panu satysfakcję a czy pojawiają się myśli o zmianie zawodu?
Wychowałem się w rodzinie rolniczej, za radą taty, który uważał, że niezbędną wiedzę do prowadzenia gospodarstwa znajdę tutaj, skończyłem szkołę mechaniczną. Pracowałem już w firmie budowlanej na ciężkim sprzęcie, posiadam wiele uprawnień, również tych potrzebnych w rolnictwie, które zdobywałem później. Stale biorę udział w różnych szkoleniach. Nie żałuję rezygnacji ze stałej, dobrze płatnej pracy. Tyko czasami chciałoby się trochę odetchnąć od kłopotów związanych z gospodarstwem….
Skąd Pan czerpie swoją wiedzę rolniczą?
Oczywiście z prasy rolniczej, wiele potrzebnych rzeczy znajduję w Internecie. Pomocne są ośrodki doradztwa rolniczego, gdzie można się dokształcić.
Refleksje na zakończenie…
Uważam, że rolnicy powinni bardziej interesować się i uczestniczyć w rozwiązywaniu problemów nie tylko tych, które dotyczą ich bezpośrednio, ale także tych z jakimi zmagają się inni rolnicy, będący ich sąsiadami. Mogą one bowiem w przyszłości dotknąć również ich samych. Znam to z własnego doświadczenia, ale też będąc delegatem obserwowałem jakie jest podejście rolników w takich sprawach. Najczęściej słyszy się: „ale mnie to nie dotyczy”. Dziś nie, ale jutro, za rok, kto wie… Rolnicy powinni się jednoczyć, pomagać sobie wzajemnie. Jeśli ktoś dziś chętnie pomaga, w przyszłości nie zostanie sam ze swoim problemem.
Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę powodzenia w realizacji planów.
Aneta Jędrzejko