Lubuska Izba Rolnicza » Archiwum bloga » DO TEGO TRZEBA MIEĆ POWOŁANIE
Główna » Aktualności

DO TEGO TRZEBA MIEĆ POWOŁANIE

Autor: Red. dnia 4 marca 2016

W Polsce od kilku lat obserwowany jest spadek liczby urodzeń, który nie omija także obszarów wiejskich. Ponadto, wielu młodych ludzi ucieka ze wsi poszukując lepszej, czasami lżejszej pracy, niż praca rolnika. Mimo to, wciąż można znaleźć osoby, dla których poświęcenie się ojcowiźnie znaczy więcej niż posada w mieście. Dlatego prezentujemy wywiad z Łukaszem Borkowskim – młodym rolnikiem z Konina w gm. Nowe Miasteczko. Prowadzi on gospodarstwo o profilu produkcji roślinnej, które niedawno powiększył do 40 ha, przejmując grunty po rodzicach.

Jak zaczęła się historia Pańskiego gospodarstwa?
Łukasz Borkowski: Zacząłem gospodarzyć w 2007 roku, wtedy pojawiła się okazja kupna 15 hektarów ziemi wraz z domem. Udało mi się to kupić, dom potem sprzedałem, a grunty zostały. Dzięki temu skorzystałem z programu Młody Rolnik, zakupiłem ciągnik, agregat i inne sprzęty. Część sfinansowałem dotacją, a reszta została skredytowana.

Pochodzi Pan z rodziny rolniczej?
Ł. B.: Rodzice mieli swoje gospodarstwo, ale w tym roku (2015 – dop. red.) zdecydowali o przejściu na wcześniejszą emeryturę rolniczą i przekazali mi swoją ziemię. Tak z 15 he-ktarów zrobiło się 40. Zawsze pomagałem rodzicom w pracy na gospodarstwie.

R. P.: Od początku wiązał Pan swoje plany z ziemią?
Ł. B.: Zamiłowanie do roli przejąłem po rodzicach oczywiście. Uważam zresztą, że aby być rolnikiem, to trzeba mieć po prostu powołanie – jak do bycia księdzem. Od dzieciństwa pomagałem tacie, zaraz po szkole biegłem na pole. Zresztą, mając na uwadze ciągle zmieniające się warunki pogodowe i wyzwania z tym związane, to myślę, że bez tej miłości do ziemi nie dasz rady. Potrzeba ogromnej cierpliwości do tej pracy. Z mojego rodzeństwa tylko ja kontynuuję tradycje rolnicze. Jako szkołę wybrałem technikum rolnicze w Nowym Miasteczku i kiedy zaraz po jego ukończeniu pojawiła się możliwość kupna ziemi, nie wahałem się ani przez chwilę.

R. P.: A jak wygląda kwestia powiększania gospodarstwa? Jak kształtują się ceny ziemi, czy są tutaj jeszcze grunty w zaso-bach ANR?
Ł. B.: Z Agencji zostało niewiele działek, ceny są jakie są, a poza tym przy licytacji, wiadomo, że ta cena jeszcze rośnie. Jeśli chodzi o sprzedaż w prywatnym obiegu, to w tej chwili ceny dochodzą nawet do 50 tys. zł za hektar! W okolicy jest jeden duży podmiot, który skupuje większość działek pojawiających się na rynku. Stać go,  żeby tą wysoką cenę zapłacić i w ten sposób mniejsi rolnicy, jak ja, nie mają możliwości powiększenia swojego gospodarstwa.

Jak wygląda bonitacja gleb na tym terenie?
Ł. B.: Można powiedzieć, że jest dosyć dobra, bo to przeważnie III klasa, IV, ale też występuje II. Jak się dobrze przypilnuje uprawy, dogląda, to można osiągnąć plony ok. 8-9 ton z ha pszenicy, 4-4,5 tony rzepaku.

R. P.: Dochodzimy zatem już do struktury upraw. Jak ona wygląda w Pańskim gospodarstwie?
Ł. B.: Uprawiam głownie rzepak, pszenicę, burak cukrowy i kukurydzę. Dominuje produkcja roślinna, zwierzęcej nie prowadzę, bo się po prostu nie opłaca. Ceny żywca wieprzowego w naszej okolicy to 3,40-3,50 zł plus VAT, to przy nakładzie pracy i codziennych obowiązkach, wliczając wszystkie soboty i niedziele, nie daje satysfakcjo-nujących dochodów. Rodzice mieli zwierzęta, więc wiem ile trzeba w to włożyć pracy. Wolę zajmować się tylko polem, a swój wolny czas poświęcić dzieciom i rodzinie.

R. P.: Czy ma Pan podpisany kontrakt na buraki z cukrownią?
Ł. B.: Tak, są już wykopane, zebrane, pojechały do cukrowni. Mam 200 ton limitu, więc zasiewam ok. 5 ha. To bardzo wygodna forma współpracy, doradcy z cukrowni dobierają odpowiednią do rodzaju gleby odmianę nasion, dostaję opryski, a w dodatku pracownicy cukrowni sami obsługują zbiór i załadunek z dowozem do cukrowni. Na dodatek cukrownia skupuje także wysłodki, co daje dodatkowy dochód, a poza tym burak jest dobrą rośliną pod zmianowanie.

R. P.: Tegoroczna susza dała się we znaki rolnikom w całym kraju, jak duże straty Pan zaobserwował u siebie?
Ł. B.: Plon z buraków był niższy, w zeszłym roku, rekordowym, miałem 80 t z ha, a w tym tylko około 60 t. W zbożach, w rzepaku, to oczywiście plony były mniejsze, w zależności od rodzaju gleby: na lepszych uprawy się utrzymały, a to co rosło na słabszych, to wiadomo, ucierpiało.

R. P.: Proszę opowiedzieć o maszynach potrzebnych do pracy.
Ł. B.: Przy zakładaniu gospodarstwa zakupiłem nowy ciągnik Zetor 120 KM i agregat uprawowy 5-cio metrowy, także agregat talerzowy z hydropakiem do siewnika, opryskiwacz, rozsiewacz, kombajn, przyczepy. Drugi mniejszy ciągnik dostałem po rodzicach, więc na dzień dzisiejszy jestem samo-wystarczalny jeśli chodzi o sprzęt. Nie muszę wynajmować maszyn, czy korzystać z usług.

R. P.: Wspominał Pan o uzyskaniu dotacji z programu dla Młodych Rolników. Czy tamte środki pozwoliły na sfinansowanie wspomnianych inwestycji w sprzęt?
Ł. B.: Nie, ja w 2007 roku dostałem tylko 50 tysięcy złotych premii, nie tak jak teraz 100 tys. złotych. Na rozpoczęcie prowadzenia gospodarstwa to jest bardzo mało. Sam zakup porządnego ciągnika to kwota sięgająca 200 tys. zł, nie ma mowy o sfinansowaniu zakupów w całości. Większość maszyn zostało zakupione przy pomocy kredytów.

R. P.: Czy zamierza Pan skorzystać z PROW 2014-2020?
Ł. B.: Tak, chciałbym kupić dwie przyczepy i rozsiewacz do nawozu, ten który posiadam jest już lekko przestarzały. Skorzystam najprawdopodobniej ze środków na modernizację gospodarstw.

R. P.: Czy na terenie gminy również występują problemy z melioracją pól? Funkcjonuje może spółka wodna?
Ł. B.: Problem jest taki, że nie ma melioracji. Spółki wodnej nie ma, kiedyś była, ale nie funkcjonowała dobrze. Płaciliśmy składki, a w zamian raz na pół roku przychodzili dwaj panowie – robotnicy, którzy szpadlami próbowali coś zdziałać. Dzisiaj radzimy sobie sami z innymi rolnikami, dogadujemy się wspólnie i najczęściej najmujemy wyspecjalizowaną firmę, która to załatwia. Rynek jest bogaty w tego typu usługi, po rozbiciu na kilku gospodarzy koszt całej operacji też nie jest wysoki.

R. P.: Rozmawiamy o dopłatach, a w mediach, przy okazji protestów rolniczych w ubiegłym roku, pojawiało się sporo negatywnych komentarzy na temat dopłat. Co Pan o tym sądzi?
Ł. B.: Nie zauważyłem jakoś mocno, żeby w ten sposób o nas mówiono. Oczywiście nie zgadzam się z takim osądem. Dopłaty z UE nie służą rolnikom, tylko konsumentom produktów wyprodukowanych przez rolników. Służą one wyrównaniu dysproporcji między ceną produktu, a nakładów na produkcję. Gdyby nie było dopłat, chleb nie kosztowałby 3 zł, tylko 5 zł.  Rekompensują także straty spowodowane naturą, bo to od niej w dużej części zależy wynik naszej pracy. Weźmy ten rok – susza wyrządziła bardzo duże straty w uprawach, a pomocy ze strony państwa nie było praktycznie żadnej. Rolnik pracuje cały rok, będąc uzależnionym od pogody. Cały rok pielęgnuje uprawy, ponosi nakłady na nawozy, środki ochrony roślin, nie wiedząc, jaki tak naprawdę będzie finalny koszt wyprodukowania tony zboża czy rzepaku. Cały czas też zmieniają się ceny płodów rolnych, więc nigdy nie wiadomo za jaką cenę się je sprzeda. Dopłaty wyrównują te wahania. Mogłyby oczywiście zniknąć, ale wtedy państwo musiałoby w jakiś sposób wpłynąć na rynek zapewniając cenę rzepaku czy pszenicy na opłacalnym poziomie.

R. P.: Co w takim razie sądzi Pan o popularnym programie tele-wizyjnym z rolnikami w roli głównych bohaterów?
Ł. B.: Ten program służy przede wszystkim reklamie firm sprzedających sprzęt rolniczy. W odcinkach pokazują nowe maszyny, podstawione do programu, łatwo to zaobserwować, bo na koniec odcinka jest napisane, która firma się reklamowała. Nie wiem, czy coś z tego wychodzi dla tych chłopaków…
W pierwszej edycji tylko jedna dziewczyna chyba została z tym młodym rolnikiem. Wiadomo, że ci rolnicy są wybierani z castingu, jest selekcja, żeby było co pokazać, wybierają co lepsze gospodarstwa. Częściowo jakiś akcent pozytywny jest, bo pokazuje, że na wsi trochę się zmienia, ale z drugiej strony – niektórzy widzowie mogą się nakręcać, że wszędzie to jest tak pięknie, są nowoczesne maszyny, ładne domy i dużo pieniędzy. A tak nie jest na przeciętnej wsi.

R. P.: Czy we wsi zostali jeszcze inni młodzi rolnicy?
Ł. B.: Takich przed czterdziestką jest dwóch, włączając mnie. Młodzi uciekli do miast, nie chcą przejmować gospodarstw po rodzicach. Tutaj, w Koninie, gospodarstwa są nieduże: 8-10 ha, a jak wspominałem wcześniej, nie ma za bardzo możliwości dokupienia ziemi, więc nie ma perspektyw rozwoju. Społeczeństwo w naszej wsi się starzeje.

R. P.: W naszym województwie mniej więcej połowę powierzchni zajmują lasy. Jak gospodaruje się w sąsiedztwie lasu? Pojawiają się szkody spowodowane przez zwierzynę?
Ł. B.: Nasz rejon jest pod nadzorem dwóch Kół Łowieckich: z Niecieczy i z Przemkowa. Szkody są, głównie powodowane przez dziki, ale przynajmniej w moim przypadku współpraca z kołami układa się poprawnie. Wiadomo, że myśliwi nie zawsze są w stanie wszystkiego upilnować, ale potem nie ma problemu, żeby się z nimi dogadać. Mam też pole pod lasem, ale staram się nie uprawiać tam takich roślin, które pasują zwierzynie. Sam czasami uczestniczę
w szacowaniach z ramienia Izby Rolniczej i rzeczywiście wiem, że ta współpraca z różnymi kołami układa się nie zawsze tak dobrze.

R. P.: Czy udaje się choć raz w roku wyjechać na wakacje, odpocząć?
Ł. B.: W tej pracy na szczęście nie mam szefa, który miałby mi wyznaczać termin, czy długość urlopu, więc zawsze jakiś urlop jest. Zazwyczaj z rodziną planujemy krótki urlop w sierpniu – już po żniwach, a jeszcze przed zasiewami rzepaku. Zimą też wyjeżdżamy chociaż na weekend, żeby trochę odpocząć od pracy, przewietrzyć się.

R. P.: Czy oprócz bycia członkiem Rady Powiatowej LIR pełni Pan inne funkcje społeczne?
Ł. B.: Tak, jestem radnym gminy Nowe Miasteczko i pracuję w gminnej Komisji Rolnictwa, gdzie staram się dbać o interesy rolników.

Dziękuję za rozmowę!
Aleksandra Czapor

GALERIA:

Digg this!Dodaj do del.icio.us!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!Dodaj do Yahoo!
  Copyright ©2024 Lubuska Izba Rolnicza, wszystkie prawa zastrzeżone.