ROZWIJAĆ TO DZIŚ KONIECZNOŚĆ
Państwo Zygmunt i Mariola Przysiężni mieszkają i prowadzą gospodarstwo rolne we wsi Bobrzany, gm. Małomice, powiat żagański. Mają troje dzieci: 25-letniego syna Piotra oraz dwie córki – 19-letnią Paulinę i 13-letnią Magdalenę.
Proszę opowiedzieć jak rozpoczęła się Pana przygoda na roli?
Historia gospodarstwa, nad którym obecnie sprawuję kontrolę jest dość ciekawa. Wszystko zaczęło się w styczniu 1946 roku. Wtedy to moi dziadkowie od strony mamy, którzy pochodzili z kresów wschodnich, jako przesiedleńcy otrzymali to gospodarstwo i tutaj się osiedlili. Dawniej mieszkali w miejscowości Chowiłów Wielki , to jest teren dzisiejszej Ukrainy, okolice Tarnopola. Dziadek był bardzo krzepki i za zbyt dużą inicjatywę został przez ówczesne władze nazwany kułakiem. Pewnego dnia orając pole końmi przekroczył dozwolony areał o kilka hektarów. Gdy ktoś się dopatrzył przekroczonego limitu, dziadek został ukarany tak dotkliwie ze musiał opuścić gospodarstwo. Po opuszczeniu domu, gospodarstwo zostało sprzedane obcym ludziom. Z biegiem lat tamtejsi właściciele z nieznanych mi powodów opuścili te ziemie i całe gospodarstwo pustoszało. Wtedy moi rodzice Jan i Julia zapragnęli odzyskać gospodarstwo dziadków i zaczęli iść w tym kierunku. Udało im się to na zasadach przesiedleńczych. Wrócili tutaj i utworzyli obejście, które było bardzo biedne. Ojciec zaczął pracować jako inseminator. Ziemia była dodatkiem w gospodarstwie. Gdy zaczęło im powodzić się coraz gorzej, ojciec zaczął po kawałku sprzedawać grunty. Było to w latach 70-tych. W końcu nadszedł czas kiedy trzeba było podjąć decyzję, czy zlikwidować całe gospodarstwo czy rozwinąć. Wtedy ja podjąłem się zadania, że to rozwinę i w roku 1982, mając 19 lat rodzice przepisali mi niespełna 8 hektarowe gospodarstwo. Aktualnie z synem gospodarujemy na 110 ha, z czego własnością jest ponad 80 ha.
Proszę scharakteryzować gospodarstwo.
Specjalizacją gospodarstwa jest produkcja roślinna. Najwięcej uprawiamy pszenicy, rzepaku, jęczmienia browarnego i żyta. Średnie plony zależą od roku i od warunków pogodowych jakie są w danym roku. W zeszłym roku uzyskaliśmy 6,5 tony pszenicy, rzepak 3,8 tony rzepaku, jęczmienia blisko 3 tony. Gleby, jak na warunki naszego województwa, mam średnie. Gdzieniegdzie zdarza się kasa III a, dużo jest gleb klas III b, IV. Jest też V i VI klasa.
Jak Pan ocenia opłacalność prowadzenia gospodarstwa?
Nie ma dziś rolnika, który byłby zadowolony z opłacalności gospodarstwa. Przy takich cenach, jakie w tej chwili panują, opłacalność maleje. Przed wejściem do UE za kwintal pszenicy miałem kwintal saletry lub polifoski. Dziś za kwintal polifoski muszę oddać około 800 kg żyta. Tak to teraz wygląda. W moim odczuciu dopłaty unijne nie rekompensują strat, które doznaliśmy.
Z jakimi problemami spotyka Pan w uprawie roślinnej?
W chwili obecnej problemem jest porażenie zboża mączniakiem. Mam jedną odmianę polską, która porażona jest wręcz niesamowicie. Właśnie syn pojechał na pole zrobić zabieg. Mam również posiane 3 odmiany zachodnie Trend, Rosario i Toraz, które są porażone, ale nie w tak dużym stopniu jak odmiana polska. Interwencja jest konieczna na wszystkich odmianach. Ale tak to już jest – kto nie zainwestuje w dobrą ochronę to będzie miał problemy.
Jakie inwestycje w gospodarstwie udało się przeprowadzić, a jakie są jeszcze w planach?
Głównymi inwestycjami jakie do tej pory poczyniłem to było usprzętowienie i zagospodarowanie posiadłości. Ostatnio wybudowaliśmy nową wiatę. Syn ma obok mojego gospodarstwa działkę siedliskową i na tej działce chce stworzyć własne gospodarstwo. Nasze plany są bardziej związane z przyszłym gospodarstwem syna.
Jakie jest usprzętowienie gospodarstwa?
Nasze gospodarstwo posiada podstawowy sprzęt, konieczny do pracy. Są ciągniki: 170 konny, 150 konny, 90 konny i jeden mały 45 konny, którym właśnie syn pojechał na pole. Oprócz tego opryskiwacze, agregaty uprawowo-siewne, przyczepy i oczywiście kombajn Bizon. Wszystko, co jest niezbędne do uprawy, ochrony , zbioru i przechowywania.
A wygląda u Państwa problem szkód łowieckich?
Szkody łowieckie to temat bardzo szeroki. W naszej okolicy, mamy Okręgową Hodowlę Zwierząt, nad którą pieczę ma Nadleśnictwo Szprotawa. Polowania są tylko dewizowe, czyli niesystematyczne i w nieznacznym stopniu regulują pogłowie zwierzyny na tym terenie. Zwierzyny jest dużo. Nie mówiąc o dzikach, które się u nas zadomowiły i sarnach, których pogłowie na co dzień obserwuję jeżdżąc po polach. Kiedyś spotykałem sarny w grupach po 3-4 sztuki, teraz wybiegają na pola w stadach po 13-14 osobników, a zdarzają się i po 20 sztuk. Jeżeli takie stado wychodzi na pole, na małą 2 ha plantację rzepaku, to potrafi naprawdę dużą szkodę zrobić. Jeżeli chodzi o bobry, to na terenie naszej wioski bezpośrednio ich nie zauważyłem. Są natomiast na terenie naszej gminy i z nimi poważne problemy. Największe kłopoty mają wioski Lubiechów i Śliwnik. Z tamtej strony bobry mają swój żywioł. Sprzyjają im tereny poligonowe przy dopływach rzeki Bóbr. I stamtąd idą w stronę wiosek. Bobry czynią dosyć duże szkody. W Bobrzanach zaobserwowano dużo ściętych drzew w jednym miejscu.
Jak ocenia Pan Pomoc unii Europejskiej.
Powiem tak: „nic nie ma za darmo”. Jeżeli ktoś decyduje się na pomoc unijną musi się liczyć z tym, że musi sprostać wymaganiom, które są mu stawiane. Mam przykład we własnym gospodarstwie, gdy mój syn Piotrek korzystał z „młodego rolnika”, musiał stanąć na wysokości zadania, uzupełnić wykształcenie i wszystkie wymogi jakie były wskazane przez ARiMR. Tak jest w każdym innym przypadku, zawsze trzeba liczyć się z tym, że wymogi trzeba spełniać. W innym przypadku nie ma sensu zaczynać z inwestycjami.
Na co syn wykorzystał pieniądze z „młodego rolnika”?
Syn tuż przed wzięciem pomocy nabył 50 ha pola i dlatego wszystkie pieniądze z „młodego rolnika” zainwestował w to pole. Aby doprowadzić je do stanu umożliwiającego prawidłową uprawę. Rozpoczął od wapnowania, potem nawożenie, odchwaszczenie, gdyż część gruntów była ugorowana, itd. Pieniądze zostały zainwestowane w pole i częściowo w cztery 70-cio tonowe silosy zbożowe.
Co Pan sądzi na temat grup producenckich?
Jest to bardzo dobra rzecz, ale pod jednym warunkiem, że do grupy ludzie muszą się dobrze dobrać. Nie wszyscy mogą należeć. Poprawne funkcjonowanie grupy producenckiej uzależnione jest od dobrej woli i usposobienia ludzi. Musi być pewna, uczciwa grupa ludzi, przekonanych do siebie w 100%. Znam przykłady z innych regionów Polski, gdzie są grupy producenckie działające wzorowo. Nawet w rodzinie mam taki przykład, gdzie łączą się w grupę producencką sadowników i sprzedają jabłka na dużą skale. Miałem propozycję wstąpienia do grupy producenckiej Polskie Zboża, ale nie zdecydowałem się i na dziś nie wiem nawet jak ta grupa teraz funkcjonuje.
Czy widziałby się Pan w innym zawodzie niż rolnik?
Teraz nie. Kiedy byłem młodym chłopcem, nie myślałem, że będę rolnikiem i dużo nie brakowało a zostałbym w wojsku albo poszedł do policji. Przypadek sprawił , że rodzice mi przepisali to gospodarstwo i nie żałuję bo lubię to co robię.
Pana hobby, zainteresowania?
Fascynuje mnie polityka. Gdy nawał pracy nie pozwala mi obejrzeć wiadomości, to bardzo mi tego brakuje. Bardzo lubię być na bieżąco i staram się jak najwięcej wiedzieć.
Skoro tak, to jak Pan ocenia Krajową Politykę Rolną?
Rolnik nie zarabia tyle co ten, który handluje jego produktem. I ja bym patrzył w tym kierunku. Trzeba zmienić te proporcje. Rolnik potrafi sam stworzyć sobie warsztat pracy. Jeden utworzy lepszy inny gorszy, ale stworzy w miarę własnych możliwości i potrafi w nim funkcjonować. Ale jest grupa ludzi – importerów i eksporterów, która kwintal pszenicy będzie eksportować na zewnątrz za kilka groszy, a następnie za kolejne parę groszy ten sam kwintal pszenicy z powrotem sprowadzać do kraju tylko po to, żeby zarobić na przerzucie. I ja to widzę na co dzień. Tak się dzieje w handlu zbożami. Obecnie planuję sprzedać pszenicę, której mam – ok. 150-170 ton. I jestem w trakcie dogadywania się z firmami . Ze zbytem nie ma problemu, za to jest problem z dobrą ceną. Każdy obniża cenę i czasem dochodzi do tego, że proponują tylko minimalnie wyższą cenę niż skup interwencyjny. Z tym trzeba coś zrobić.
Co Pan sądzi o zmianach w ubezpieczeniach rolniczych?
Zmiany mogą nastąpić ale pod warunkiem, że ich efekty będzie widać, na przykład po większej emeryturze. Z tego co wiem, to raczej nie dojdzie do tego. Jeżeli chodzi o ubezpieczenia to trzeba ubezpieczać rolników a nie pseudo-rolników. To najbardziej boli . Jeżeli rolnicy z Marszałkowskiej stanowią, według mnie, grupę minimum 30% wszystkich ubezpieczonych rolników, to ktoś powinien się nad tym zastanowić i zapanować. Czy ta ustawa co teraz działa nie jest pod nich przypadkiem zrobiona? Wielu ludzi z miasta sądzi, że te miliony, które są dokładane do KRUS-u idą dla rolników, a one często są dokładane, ale do pseudo-rolników. Gdyby cała pula pieniędzy trafiła do prawdziwych rolników, mielibyśmy emerytury nie na poziomie 580zł, tylko prawie dwa razy tyle. Trzeba po prostu zlikwidować pseudo-rolnictwo.
Dlaczego Pan zrezygnował z produkcji nasion dla rolnictwa?
Nasiennictwo było przeze mnie prowadzone przez około 10 lat. Było dobre, dopóki byłem na KRUS-ie i mogłem sobie swobodnie jako rolnik produkować nasiona i je sprzedawać na podstawie zezwolenia, które wydawał Wojewódzki Inspektor Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Jednak nadszedł moment, kiedy zażądano ode mnie założenia działalności gospodarczej, aby móc sprzedawać nasiona bezpośrednio z gospodarstwa. Powstał wtedy problem, bo moja produkcja nie była aż taka duża – około 100 ton różnych zbóż, ale gdy przeliczyłem ,że to co zarobię muszę praktycznie w całości oddać do ZUS-u, zrezygnowałem. Nie było sensu prowadzić tego dalej. Dzisiaj jest ułatwienie, że nie trzeba być w ZUS-ie, wystarczy być na podwójnym KRUS-ie. Mógłbym to zrobić, bo mam wielki sentyment do nasiennictwa, ale póki co nie uruchomię produkcji. W tej chwili nie mogę tego robić tak, jak to kiedyś robiłem. Musiałbym bardzo mocno zmechanizować gospodarstwo, a to wiąże się z dużym nakładem finansowym. Może syn kiedyś podejmie inicjatywę i uruchomi produkcję.
Czy może Pan pozwolić sobie na wakacje?
Zdarzają się takie chwile, kiedy mogę sobie pozwolić na wyjazdy rodzinne, bo mam następcę w gospodarstwie. Syn mnie w takich sytuacjach zastępuje. Dlatego czasami organizujemy sobie kilkudniowe wyjazdy nad morze lub w góry. A ostatnio wybraliśmy się na Ukrainę w rodzinne strony moich rodziców. Zrobiliśmy sobie 10-dniową wycieczkę. Zwiedziliśmy ciekawe miejsca: twierdzę i katedrę w Kamieńcu Podolskim, gdzie Wołodyjowski śluby składał, jaskinię w Krywczach. Nie mogłem wyjść z podziwu, patrząc na tamtejsze pola, gleby i czarnoziemy. To było coś niesamowitego dla rolnika, dotknąć prawdziwy czarnoziem. Nawet na pamiątkę przywiozłem trochę , bo u nas takich ziem się nie spotyka. A celem wycieczki było przede wszystkim odwiedzenie rodzinnych stron i poznanie swoich korzeni. Była z nami córka Paulina. Mam nadzieję, że Piotrowi i Magdalenie też w niedługim czasie uda mi się pokazać tamte strony.
Pana refleksja na koniec .
Mam nadzieje, że w końcu ktoś doceni rolnictwo. Moim zdaniem jest ono bardzo niedoceniane. A dzisiaj to życzyłbym sobie innej pogody, niż ta która jest teraz. Więcej deszczu. Jeżeli będzie tak dalej grozi nam katastrofalna susza.
Dziękuję za rozmowę
Anna Słowik