ELASTYCZNE GOSPODAROWANIE
Państwo Jadwiga i Zbigniew Gajewscy prowadzą gospodarstwo rolne w miejscowości Zielomyśl w gminie Pszczew. Mają pięcioro dzieci – 3 synów i dwie córki. Część gospodarstwa przejęło dwóch najstarszych synów, z którymi wspólnie gospodarzą na230 ha.
J.N. Proszę powiedzieć jaka jest geneza gospodarstwa, areał, specjalizacja?
Zbigniew Gajewski: Gospodarstwo zostało przejęte od rodziców w roku 1983, miało wtedy powierzchnie 45ha, w chwili obecnej jest to gospodarstwo o powierzchni 140ha. Przez 30 lat gospodarowania w zależności od popytu zmienialiśmy profil produkcji. Na początku uprawialiśmy warzywa dla przetwórni w Miedzychodzie [pomidory, ogórki] oraz hodowaliśmy krowy mleczne oraz gęsi i trzodę chlewną. Obecnie prowadzimy produkcje roślinną, głównie zboża z przeznaczeniem na pasze oraz kukurydzę. Hodujemy trzodę chlewną – stado podstawowe liczy 30 macior w cyklu zamkniętym.
Gospodarstwo liczyło o wiele więcej hektarów lecz zostało podzielone między nas, a dwóch synów, jeden syn ma 70ha, drugi ma 20ha, a my gospodarujemy na 140ha.
A ciekawostką jest to, że w 1992 roku jako jedni z pierwszych rolników w województwie lubuskim podpisaliśmy umowę z ANR na dzierżawę gruntów.
J.N. Jakie inwestycje zostały przeprowadzone w gospodarstwie? Z jakich programów wsparcia z UE skorzystało gospodarstwo?
Z.G. W 2005r., pozyskaliśmy środki z SAPARD-u, na zakup maszyn: siewnik, opryskiwacz, agregat uprawowy. Później nasz syn skorzystał z PROW-u i kupił ciągnik oraz kombajn.
Obecnie czekamy na podpisanie umowy z LGD w Świebodzinie na różnicowanie działalności rolniczej oraz złożyliśmy cztery wnioski na małe projekty na poprawę estetyki gospodarstwa agroturystycznego, które prowadzimy od kilku lat, związane z modernizacją i doposażeniem budynków.
JN. Jakie funkcje społeczne Pan pełni?
Z.G. Od czterech kadencji jestem sołtysem. Osiągnięcia w naszym sołectwie to m.in. budowa boiska sportowego, drogi i chodników, terenów rekreacyjnych dla dzieci, placu zabaw, przeprowadziliśmy również remont świetlicy wiejskiej. A z drobniejszych rzeczy – poprawiliśmy estetykę wsi. Wraz z mieszkańcami udało się powołać Stowarzyszenie Przyjaciół Zielomyśla „Grono”. Złożyliśmy również dwa wnioski do LGD: jeden na doposażenie świetlicy, a drugi na szkolenie potencjalnych beneficjentów z pozyskiwania środków unijnych. Mieszkańcy bardzo aktywnie uczestniczą w życiu wsi. Wspólnie z mieszkańcami pracowaliśmy nad planem odnowy wsi, każdy wnosił swoje propozycje.
Jesteśmy w trakcie przygotowywania wniosku na wieże widokową. Na terenie sołectwa mamy wzniesienie „Góra trębacza”. Jak legenda głosi w czasie najazdu szwedzkiego, trębacz wszedł na w/w górę i zatrąbił na alarm, poczym zginął z rąk najeźdźcy.
J.N. Wspomnieli Państwo, że prowadzą gospodarstwo agroturystyczne.
Jadwiga Gajewska: Tak. Mamy domek położony przy samym jeziorze, na terenie Pszczewskiego Parku Krajobrazowego oraz na obszarach Natura 2000. Do dyspozycji naszych gości mamy łódki, na jeziorze można również wędkować. Obok domku jest wyznaczone miejsce na ognisko, grillowanie, można jeździć na wycieczki rowerowe (w domku są rowery), spacerować po lasach, zbierać grzyby. To jest miejsce na wypoczynek dla ludzi, którzy lubią cisze. W koło nie ma nic, tylko pola i lasy. Miejsce jest oddalone od zgiełku miasta. Przyjeżdżają do nas goście już nie tylko z województwa lubuskiego, ale również z Wrocławia, Poznania.
Przyjmowaniem gości zajmuję się z córką. Jednorazowo możemy przyjąć do 20 osób. Bywa tak, że przyjeżdżają do nas rodziny, znajomi i rezerwują wszystkie pokoje. Mamy też stałych gości, którzy wracają do nas co roku z czego bardzo się cieszymy.
J.N. Z tego co wiem to skończył Pan AWF, co Pana skłoniło, aby pozostać w rolnictwie, a nie pójść w kierunku wykształcenia? I skąd Pan czerpie wiedzę rolniczą?
Z.G. Przez okres nauki w szkole pomagałem w gospodarstwie, w szczególności przez wakacje. Kiedy skończyłem studia mojemu tacie został rok do emerytury. Poprosił, abym w tym czasie pomógł w gospodarstwie. Po roku pracy w rolnictwie stwierdziłem, że to jest to co chciałbym robić. W 1983 roku skończyłem kurs rolniczy, bo w tamtych czasach do objęcia gospodarstwa były wymagane kwalifikacje rolnicze, zdobyłem tytuł „wykwalifikowany rolnik” i gdy tata osiągnął wiek emerytalny, rodzice przepisali gospodarstwo na mnie.
J.N. Ile gospodarstw zostało w Zielomyślu, i jak ocenia Pan sytuację na rynku rolnym?
Z.G. Ok. 10 gospodarstw jest jeszcze w naszej wsi. Był taki okres, że ludzie mniej uprawiali, na wsi wystąpił kryzys, bo to była trudna sytuacja w rolnictwie, mała opłacalność. Obecnie wszyscy widzą tylko dopłaty, które otrzymują rolnicy, a nie zwraca się uwagi na koszty, które cały czas rosną. Przed otrzymaniem dopłat sytuacja była trudna, w momencie przystąpienia do Unii dopłaty bardzo pomogły. Natomiast ceny nawozów, paliw, środków ochrony roślin, maszyn, to wszystko kolosalnie wzrosło. Ceny maszyn rolniczych przed pierwszymi środkami na modernizację gospodarstw były znacznie niższe, można było negocjować. W momencie gdy ruszył program modernizacja gospodarstw ceny oczywiście poszły w górę, zaczął się ruch. W chwili obecnej, gdy skończyły się środki na modernizację dilerzy zaczynają poszukiwać klientów i ceny sprzętu zatrzymały się w miejscu. Czyli środki unijne nie tylko pomagają rolnikom, ale napędzają całą gospodarkę. I o tym się nie mówi. Opłacalność w rolnictwie jest bardzo niestabilna. Są momenty kiedy pozostają środki ze sprzedaży tucznika, ale jest i tak, że tych środków nie ma. To jest najgorsze, bo trudno jest cokolwiek zaplanować, ludzie wpadają w pułapki, kupują drogie prosiaki, kiedy jest wysoka cena żywca, za chwile ta cena drastycznie spada. Wiadomo powinny być wahania, bo to jest normalne, takie jest prawo rynku, ale nie mogą być wahania rzędu 50%. Jeżeli w pewnym momencie tucznik kosztuje 3zł żywej wagi za kilogram, a za chwile kosztuje 5zł. W takim przypadku bezcelowe staje się pisanie biznesplanów. Banki wymagają coraz dokładniejszych wyliczeń, ale to jest po prostu przewracanie papieru. Pisząc dzisiaj biznesplan nie wiem ile świnia będzie kosztowała w momencie spłacania kredytu. W starych krajach Unii czegoś takiego nie ma, takich skoków cenowych zwłaszcza w żywcu i w zbożu. Ceny są w jakiś sposób ustabilizowane, a u nas są tak duże wahania, że po prostu trudno cokolwiek zaplanować. Dlatego inwestowanie w naszym kraju w rolnictwie jest bardzo trudne. Na opłacalność wpływają również czynniki atmosferyczne, przymrozki, podtopienia czy susze. A nikt tego nie rekompensuje. Co z tego, że będą uruchomione linie kredytowe na warunkach preferencyjnych, jak rolników nie stać na branie kolejnych pożyczek. Mówi się, że rolnicy mają świeże powietrze, zdrową żywność itd., mimo wszystko na wsi żyje się trudniej niż w mieście. Ludzie uciekają do miasta, bo każdy chce pracować 5 dni pracy, mieć sobotę i niedzielę wolną, wakacje. Na wsi tego nie ma. Na wsi parytet dochodowy jest cały czas niższy, mów się o dopłatach, ale nie mówi się o ilości godzin pracy.
Kolejną anomalią jest sposób naliczania podatku rolnego. Na przykład była susza, w związku z tym mało zboża jest na rynku, ceny zboża wysokie, naliczanie podatku rolnego odbywa się wg średniej ceny zboża z ostatniego roku, teraz ustawodawca zmienia, że ma to być średnia z ostatnich trzech lat. Skoro na naszych słabych glebach nie mamy tego zboża, musimy je kupować, ponosimy koszty na zakup pasz, a jednocześnie podatek u nas poszedł w górę dwukrotnie. Jest to dodatkowy koszt dla rolnika.
Na zachodzie wygląda to całkiem inaczej. Rolnik w grudniu może zrobić kalkulacje co ile będzie kosztowało, jaka będzie cena zboża i założyć wahania na rynku wielkości 5-10% ceny. U nas nie da się tak oszacować.
Następna sprawa to głód ziemi, ziemia strasznie zdrożała. Proszę spojrzeć kto kupił ziemie na wsi, ilu prawdziwych rolników miejscowych kupiło ziemie, a ilu z nich to mieszkańcy dużych miast. Związani z zupełnie inną działalnością i uważający ziemię jako lokatę kapitału, którzy swoje dochody lokują w kupnie ziemi. Rolników na to nie stać. Ale też nie ma możliwości, aby na przetargu miał szanse rolnik, który ma10 haz porównaniu z rolnikiem, który ma200 ha, ten mniejszy rolnik chce powiększyć gospodarstwo i nie ma szans, bo jego kapitał nawet na zabezpieczenie kredytu nie wystarczy, jeżeli on chce dokupić20 ha, nie jest w stanie przebić większego rolnika, który też staje do przetargu. A wystarczyłby taki zapis w ustawie, że przetarg ograniczony jest dla tych, którzy uzupełniają powierzchnie gospodarstwa do 50ha, jeżeli nie będzie chętnych to dla tych do 100ha, takie stopniowe ograniczenia, i wtedy była by szansa, aby średnia powierzchnia gospodarstw wzrastała. Ci co mają w tej chwili po 10-20ha na wolnym rynku mają problem z zakupem ziemi.
J.N. Ile osób pracuje w gospodarstwie?
J.G. Obecnie mamy dwóch stałych pracowników w gospodarstwie. Chociaż na początku, gdy gospodarstwo nie było tak zmechanizowane zatrudnialiśmy więcej osób. Wtedy była też większa produkcja zwierzęca, mieliśmy krowy mleczne, gęsi, co było bardzo pracochłonne. Teraz trzy gospodarstwa prowadzimy wspólnie z synami, sprzęt wykorzystywany jest w każdym z gospodarstw, sprzętem uzupełniamy się między sobą.
J.N. A Pani oprócz pomagania w gospodarstwie rodzinnym pracujE zawodowo?
J.G. Pracuję w przedszkolu w Pszczewie, już wiele lat, z przerwą na wychowanie dzieci, a dzieci mamy w wieku 28, 27, 25, 18 i 14 lat. W rolnictwie najwięcej pracy jest w sezonie letnim, dlatego wakacje spędzałam na pracy w gospodarstwie co nie kolidowało z moją pracą zawodową. Ponadto praca zawodowa byłaby niemożliwa gdyby nie pomoc babci i mamy w prowadzeniu gospodarstwa.
J.N. Jak wygląda problem szkód łowieckich?
Z.G. Są szkody łowieckie, tylko ustawa mówi o 5% uszkodzonej powierzchni, jeżeli ja mam powierzchnie załóżmy 20ha i na tych 20ha jest jedna działka, na której zwierzyna zrobi szkody i zniszczy pół hektara, ale nie zniszczy tego pół hektara w 100% i nie ma tego progu 5% czyli odszkodowanie się nie należy, a to nic z tego że na pół hektara jest strata na poziomie 2tys. Mamy pola wśród lasów i tej zwierzyny jest bardzo dużo. Obojętnie o jakiej porze nie pojedziemy na pole, pasą się całe stada saren w szczególności na oziminach, są zgryzienia, zdeptania. A przedstawiciele kół łowieckich przyjeżdżają i mówią, że to tylko podeptane, a jak zgryzło to się lepiej zakrzewi. Trudne są rozmowy z nimi, można polubownie rozstrzygnąć spór, ale trzeba wielokrotnie jeździć na pole, umawiać się a w rzeczywistości otrzyma się 200-400zł. To później zniechęca do tego, po prostu ponosi się dodatkową stratę. Koło łowieckie jeśli chodzi o zabezpieczenia pól to najchętniej dali by pastucha, a rolnik powinien sam go zainstalować i pilnować, a koło pozbywa się problemu za 500zł. Na taki układ nie idę. Ja pozwalam grodzić pole, stawiać urządzenia łowieckie. Współpraca to nie jest na tej zasadzie, że rolnik ma pilnować własnego pola, bo zadaniem kół łowieckich jest odstrzał, pilnowanie oraz zabezpieczenie upraw.
J.G. Mało tego, że zwierzyna czyni szkody to jeszcze myśliwi często wykazują się brakiem kultury. Ja bym nie potrafił wjeżdżać komuś na pole bez zapytania. Mamy pole długości 2km, i przez te 2km myśliwi zrobili sobie drogę, My uprawiamy siejemy, a oni nie szanują naszej pracy.
Z.G. Rolnik cały czas przez wszystkich traktowany jest jako ten co ma się wszystkim podporządkować, ma się na wszystko godzić, bo nic nie wie, wszyscy są mądrzejsi, a rolnik jest tylko od tego, że ma siać, robić i nic nie marudzić.
J.N. Hobby i zainteresowania?
Z.G. To przede wszystkim sport. Jestem 15 lat prezesem gminnego klubu piłkarskiego w Pszczewie. Ogólnie z zamiłowania udzielam się społecznie. Funkcjonowałem kiedyś w samorządzie, dwadzieścia kilka lat byłem radnym gminy, w międzyczasie w powiecie, byłem też wicewójtem w Pszczewie i w Przytocznej. Dotychczas pełniłem wiele funkcji, jeśli chodzi o samorząd. Moim zdaniem samorządy zmierzają w złym kierunku, wcześniej działalność samorządowa była z powołania, a teraz coraz bardziej do samorządu startuje się dla diet i pieniędzy. Nie można tego uogólniać, aby kogoś nie skrzywdzić. Powinno być tak, że najpierw coś osiągnąłem w życiu, a później z moim doświadczeniem mogę coś zaoferować i powiedzieć innym. Niestety coraz częściej jest odwrotnie, idzie się do polityki, aby coś osiągnąć, coś załatwić, niestety tak to się odbywa. Jest coraz mniej osób które chcą pracować i angażować się społecznie.
J.N. Proszę o refleksję na koniec, podsumowanie.
Z.G. Jestem optymistą i dalej będę pracować w gospodarstwie oraz próbować dotrwać do 67 lat jeśli zdrowie będzie dopisywać. Nie żałuję, że zostałem rolnikiem, skoro dzieci chcą również pozostać na wsi i pracować w rolnictwie, to nie jest źle. Pracy jest bardzo dużo, więc bezrobotnymi nie będą. Jako rolnik jest się osobą niezależną i wolną, ze względu na to, że ma się swoją własność. Zmiany nas czekają, więc miejmy nadzieję, że sytuacja rolników będzie coraz lepsza, oby tylko Unia traktowała nas na równi z innymi krajami.
Dziękuję za rozmowę
Joanna Nadborska