Główna » Aktualności

GOSPODARSTWO TO CAŁE MOJE ŻYCIE

Autor: Red. dnia 7 maja 2018

WYWIADPrezentujemy rodzinne gospodarstwo rolne Państwa Grzegorza i Elżbiety Zaporowskich ze wsi Bobrówko w gminie Torzym. Pan Grzegorz trzecią kadencję jest delegatem Lubuskiej Izby Rolniczej powiatu sulęcińskiego. W Bobrówku mieszka od urodzenia.

Proszę opowiedzieć o historii gospodarstwa.
Grzegorz Zaporowski: Gospodarstwo przejąłem po rodzicach w 1989 roku, wówczas liczyło niespełna 15 ha. Było to – podobnie jak teraz, typowe gospodarstwo rolne, z różnym – większym i mniejszym inwentarzem.

W chwili obecnej gospodaruję na 93 ha, z czego 38 ha to grunty dzierżawione. Ostatniego zakupu ziemi – 22 ha od ANR w przetargu ograniczonym, dokonałem 3 lata temu. Był to teren zalesiony przez tzw. samosiejki wymagający oczyszczenia. Udało znaleźć się odpowiednią firmę, która uprzątnęła ten teren w ciągu 3 miesięcy, dzięki temu już drugi rok uprawiam tam zboża.

Nasz dom jest wielopokoleniowy, mieszkamy razem z moimi rodzicami i dziećmi – synem Szymonem, lat 20

i córką Anią, lat 17. Gospodarstwo jest rodzinne i każdy coś w nim robi. Kiedy pracy jest więcej pomagamy sobie również wzajemnie z bratem, który gospodarstwo prowadzi po sąsiedzku.

Widzę, że będzie komu przekazać gospodarstwo…
G.Z.: Póki co, to raczej nie prędko, jakoś dzieci nie ciągnie do gospodarstwa.

Czy w chwili obecnej wyobraża sobie Pan jeszcze inną pracę niż na roli?
G.Z.: Zdecydowanie nie, ja całe życie pracuję w gospodarstwie. Szkołę też kończyłem rolniczą. Kiedyś prowadziłem dodatkową działalność – w latach 90 świadczyłem usługi transportowe. Wtedy też nie posiadałem jeszcze takiego areału jak teraz, łatwiej było pogodzić obowiązki. Po wejściu Polski do Unii zmieniły się przepisy, zwiększyły się wymogi dot. transportu, to zadecydowało o zaprzestaniu tej działalności.

A czy Pani również posiada wykształcenie rolnicze?
Elżbieta Zaporowska: Nie. Jestem po szkole gastronomicznej i w przeciwieństwie do męża wychowywałam się w mieście.

Jak więc odnajduje się Pani na wsi?
E.Z.: Mieszkam tu już 23 lata. Przyzwyczaiłam się, choć na początku było mi ciężko. Wcześniej np. nie miałam do czynienia ze zwierzętami. Teraz już wszystko przy nich robię. Doję, doglądam przy porodach. Wielu rzeczy musiałam się nauczyć.

Jaki w tej chwili jest profil gospodarstwa?
G.Z.: Roślinno-zwierzęcy. Gdy rodzice przepisywali mi gospodarstwo było w nim kilka sztuk krów mlecznych. W tej chwili też posiadamy krowy mleczne, jednak ze względu na coraz niższą cenę mleka pomału przechodzimy na mięsne. Nie wymagają też tak dużo pracy. W sumie krów jest teraz ok.30 szt., łącznie z urodzonymi parę dni temu cielakami.

Jak w tej chwili wygląda struktura zasiewów i jaka jest bonitacja gleb, które Pan uprawia?
Gleby są bardzo różne, od III klasy do VI. Tej dobrej ziemi jest jednak zdecydowanie mniej. Większość pól to zboża ozime – żyto, pszenżyto, jęczmień ozimy. Z jarych sieję pszenicę i jęczmień. Zeszłoroczna kukurydza tak ładnie obrodziła, że w tym roku nie mam potrzeby jej siać.

Czyli zwierzęta karmią Państwo własną paszą?
G.Z.: Tak. Dokupujemy tylko koncentrat.

Czy ten areał, który Pan posiada podzielony jest na wiele działek?
G.Z.: Niestety tak. Grunty mam oddalone o 13-15 km od gospodarstwa. Na szczęście do niektórych można drogę skrócić jadąc przez las.

A czy jako rolnik może Pan spokojnie korzystać z dróg leśnych?
G.Z: Akurat ta droga, z jakiej korzystam jest drogą gminną, jednak wiem – z informacji od nadleśnictwa, że po złożeniu stosownego wniosku nie ma z tym problemu.

Jakie inwestycje Pan zrealizował? Czy korzystał Pan ze środków PROW?
G.Z.: Zaraz po wejściu Polski do UE wybudowaliśmy płytę i zbiornik na gnojowicę. To była pierwsza inwestycja. W tym roku złożyliśmy wspólnie z bratem wniosek na modernizację gospodarstwa. Tak mamy większe szanse na uzyskanie wsparcia. Przydałby się większy ciągniki nowy kombajn. Cały sprzęt mamy już bardzo wysłużony. Planuję jeszcze postawienie nowej wiaty na maszyny.

Hodowcy trzody chlewnej obawiają się wirusa ASF. Jakie wg Pana powinny być podejmowane działania by zabezpieczyć gospodarstwa przed tą groźną chorobą?
G.Z.: W naszej okolicy funkcjonuje kilka kół łowieckich, w tym z Warszawy, Poznania. Uważam, że tak prowadzona gospodarka łowiecka bardzo naraża nasze gospodarstwa na zawleczenie tej choroby. Przecież ci myśliwi polują w swojej okolicy a przyjeżdżają na nasze tereny też kilka razy w miesiącu. Ustrzeloną zwierzynę zabierają do siebie. A taka sytuacja może być też przecież w drugą stronę.

Niestety nasze państwo nie jest tak zapobiegawcze jak Dania, która już teraz buduje płot na granicy z Niemcami. Planowana zapora na naszej wschodniej granicy jest zdecydowanie spóźniona.

Jakie jest Pana zdanie nt. wprowadzonej w 2016 roku ustawy o wstrzymaniu sprzedaży nieruchomości Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa? Planuje Pan powiększenie gospodarstwa?
G.Z.: Gospodarstwa już raczej nie będę powiększał. A wprowadzenie tej ustawy uważam, za bardzo dobrą zmianę. Często, przed majem 2016, na rolnikach, którzy dzierżawili grunty od ANR wymuszano ich zakup, w przeciwnym razie tracili ziemię, bo Agencja nie była skłonna przedłużać umowy dzierżawy. Jak kogoś nie było stać na zakup, to musiał się zadłużyć, by dalej móc gospodarować.

Za to zmiany, jakie wprowadzili nową ustawą Prawo łowieckie są bardzo nietrafione. Jak sołtys, który, tak jak w przypadku naszej wioski, ma oszacować szkody, kiedy kompletnie się na tym nie zna? Nie jest w żaden sposób związany z rolnictwem. Szacować powinien niezależny rzeczoznawca. A problemy z kołami łowieckimi są. Specjalnie opóźniali szacowanie, nie odbierali awizo, zaniżali wielkość odszkodowania.

Oprócz szkód powodowanych przez dziki, sarny mamy sporo szkód wyrządzonych przez bobry. Z jednej łąki to prawie w ogóle nie korzystamy, bo jest tak mokro. Nie ma gdzie krów wypasać. Do tego dochodzi ogólny problem melioracji. W tej kwestii nie dzieje się nic. Jedynie przy mostkach trawa jest koszona, a rowy pozostają nie wyczyszczone, nie pogłębione.

Już od ponad dwóch lat interweniujemy w tej sprawie i nic. Ostatnio ich stan był poprawiany 6-7 lat temu.

Czy wniosek o płatności przy pomocy platformy eWniosekPlus sam Pan planuje wypełnić?
G.Z.: Niestety w tej kwestii muszę skorzystać z pomocy ODR – głównie dlatego, że mamy za słaby internet, a do tego czasu też ciągle brak.

Jak to się stało, że został Pan członkiem Lubuskiej Izby Rolniczej?
G.Z.: Namówiła mnie do tego jedna pani z urzędu gminy. Teraz jestem już III kadencję w Izbie. Poprzednie dwie kadencje było spokojnie, obecna jest bardziej burzliwa. Było parę spraw związanych z zakupem ziemi przez tzw. „słupy”, niektóre trafiły do sądu. Jako przedstawiciel Izby zostałem poproszony o wstrzymanie przetargów, trochę się działo… Ale udało się i ziemia nie została sprzedana tylko wydzierżawiona.

A jak wyglądają relacje współmieszkańców? Wioska jest zintegrowana?
E.Z.: Kiedyś bardziej. Jeszcze parę lat po tym jak tu zamieszkałam, organizowaliśmy wspólnie np. sylwestra. Dawniej, to praktycznie co sobotę była jakaś zabawa. Teraz nie. Wielu mieszkańców jest już w podeszłym wieku, a młodzi wolą spotykać się we własnym gronie. A i świetlica już nie na dzisiejsze czasy. Pokryta eternitem, bez wody, toalety… Nie działa u nas żadne koło gospodyń wiejskich.
G.Z.: Dobrze, że drogę jako tako naprawili, bo przed świętami trudno byłoby pani do nas dojechać. W innych wioskach mają ładne chodniki, drogi, a u nas nic się nie dzieje. Większość mieszkańców dojeżdża do pracy do Sulęcina. Z rolników to tylko nas dwóch zostało – ja i mój brat.

W pięknej okolicy Państwo mieszkają. Dużo lasów, teren pagórkowaty z dala od zgiełku miasta…
G.Z.: Tak, to prawda, okolice bardzo ładne. Jednak odległość od miasta daje się we znaki. Szczególnie w kwestii dojazdów dzieci do szkoły. Syn zrobił prawo jazdy i teraz razem z córką dojeżdżają do szkoły samochodem. Jednak syn kończy szkołę w tym roku, a córka jeszcze nie może mieć prawa jazdy… Po młodsze dzieci sąsiadów, żeby były o 8:00 rano w szkole w Walewicach przyjeżdża gimbus już o 6.20.

Jak spędzają Państwo czas wolny? Mają Państwo szanse na dłuższy, kilkudniowy wypoczynek?
E.Z.: Wolnego czasu jest naprawdę mało. Latem wiadomo – dużo pracy w polu, żniwa. A zimą pracujemy w lesie, pozyskujemy drewno na opał. Dłuższy wyjazd udał się nam zaraz po ślubie, kiedy pojechaliśmy na tydzień nad morze i raz do Krakowa na 2 dni. I koniec. Więcej nigdzie nie byliśmy.

G.Z.: Na co dzień mamy pomoc w gospodarstwie ze strony rodziców, jednak by zniknąć na kilka dni – nie ma szans. Żywy inwentarz na to nie pozwala. Zresztą, góry mamy za domem (śmiech).

Dziękuję Państwu serdecznie za rozmowę, życzę dużo zdrowia i obfitych plonów.

Aneta Jędrzejko

Digg this!Stumble this!Dodaj do Techorati!Share on Facebook!Seed Newsvine!Reddit!
  Copyright ©2024 Lubuska Izba Rolnicza, wszystkie prawa zastrzeżone.